Po powrocie z Machu Picchu, bylismy umowieni z Pedrem - naszym tzw "rezydentem z biura podrozy" w restauracji w wiosce Aguas Calientes aby odebrac bilety powrotne do Cusco...
Wrocilismy o godz 14:00, nikt nie widzial i nie wie gdzie jest Pedro, pewnie w domu dlubie w nosie, bo generalnie wiekszosc peruwianczykow ma za duzo czasu i nie spieszy sie im...a coo...
Wiec zaczelismy rozmawiac z szefem restauracji, ktory twierdzi ze nikt nie zostawil zadnych biletow, chociaz jest to oczywiste ze wiele firm wspolpracuje w taki sposob z ta restauracja...ale naszych nie ma...
No dobra, dzwonie do naszego Marlons travel i dowiaduje sie ze bilety beda za godzine, ok wiec poczekamy..
Po godzinie nic, wiec kolejny telefon..tak tak - mowi bilety beda za 20 min...awantura juz powstala wlacznie z szefem restauracji...
W miedzy czasie przyszli kolejni turysci i maja podobny problem, wiec awantura razy 2, potem 3 i 4 wlacznie z tym, ze jednej parze kazali spac w tej wosce bo biletow nie ma i nie bedzie, dziewczyna sie rozplakala...
Dzwoni telefon w restauracji...wow nasze bilety ida na faks... szkoda tylko ze przeszly tylko 4 a nie 5, wiec znowu od nowa tlumaczenie wlacznie z tlumaczeniem jak poprawnie powinno sie wymawiac nazwisko Hanna Greupner-Skrzydlo, poniewaz telefonicznie szef restauracji musial podac dane osoby dla ktorej bilet nie dotarl...
po kolejnych 40 minutach bilet przyszedl...zadne nazwisko i imie na tych 5 biletach nie zgadzaly sie...
moje brzmialo Bartos Kreciek
Ewy: Ewa Itaeko
Roberta: Robert Grupner
Hani: Janna Gripner
Marcina: Marlon Skrzytlo
Byl to swietny moment aby cos zjesc wiec w czasie oczekiwania na bilety zjedlismy obiad w tej restauracji...zamowilem pizze salami, ktora tak tracila ryba, ze nie dalo sie tego zjesc, poprosilem o wymiane pizzy, bo ta smierdzi..doslownie...w koncu wymienili...
Na samym koncu szef restuarcji wystawil nam rachunek 5 zl za otrzymanie faksu !!
Czyli mamy zaplacic 5 zl za to ze ktos przefaksowal do nas dokument, ktory powinien na nas czekac w oryginale.. no to juz nie wytrzymalem, adrenalina skoczyla na maksa i szef restauracji zostal wyzwany od debili, fackow, killow, krejzolow itd... oj bylo glosno wlacznie z tym ze rachunek zniszczylem na jego oczach i rzucilem w twarz... Sam nei wiedzialem ze mam tak bogaty jezyk przeklenstw w jezyku angielskim...ot tak, jakos samo przyszlo...;)
Dodam jeszcze tylko, że za faks płaci ta osoba, która go nadaja a nie ta która go odbiera, to tak jak z telefonami...
Ok mamy bilety i w te pedy na pociag bo juz czas... ale gdzie tu peron ? ta wioska jest jakas dziwna, kazdy pokazuje inny kierunek...w koncu trafilismy na styk, kiedy juz wchodzono do pociagu.