To byla dluga, ale szybka podroz lodzia motorowa... Cale szczescie obylo sie bez choroby morskiej, chociaz czasami niezle kolysalo... Ale przeciez co nas nie zabije, to nas wzmocni :)
Gdy doplywalismy do wyspy, kapitan zaczal wrzucac do oceanu kawlki arbuza... I za chwile mielismy wokol siebie olbrzymie zolwie, ktore lapczywie zaczely sie nimi zajadac... Po prostu czad!
Pozniej zeszlismy na lad... Po ubraniu trekingow, ruszylismy w glab ladu... Bylo mega duszno i goraco... To byla dluuuuuuuga wedrowka... Najpierw w gore... Pozniej wzdloz wybrzeza... Ogolnie wow!!! Wokol pelno spiewajacych ptakow... Najrozniejszych... Najfajniejsze byly te z niebieskimi lapkami, no i oczywiscie albatrosy...
Byly tez lwy morskie, ktore kapcialy sie w oceanie... Superstyczne :)
Po powrocie do bazy kapitan zawiozl nas w bezpieczne miejsce bez rekinkow, gdzie mozna bylo ponurkowac... Wokol sliczne rybki, w tym Nemo z liczna rodzinka :) Razem z Marcinem przy okazji bawilismy sie w ratownikow i holowalismy Hiszpana, ktorego zlapal skurcz w nodze... na srodku Oceanu....
Podroz powrotna bardzo sie dluzyla... Bylo zimno i wietrznie... Wszyscy zmeczeni, poubierani na maksa w co sie tylko dalo... I nagle stop na pelnym oceanie... My o co commone? A tu po naszej lewej mamy towarzysza - pana wieloryba...
I tym samym zobaczylismy wszystkie mozliwe atrakcje :)
Warto bylo...
P.S. A mnie na szczescie na wyspie naznaczyl albatros... szkoda, ze nie mialem z sobą red bula:D